Kochani! Mamy drugą połowę stycznia, co oznacza zwykle jedną rzecz. Jest ona nieunikniona i dotyka każdego studenta - potwór zwany sesją dopadł Anię i skutecznie ją męczy, nie pozwalając jej należycie skupić się na blogu. Ale to niedługo minie i będziemy pisać częściej :) A z racji tego, że za oknem szaro, buro i ponuro, chcemy Wam dzisiaj zaproponować wiosnę na talerzu i niebo w gębie!
Potrzebne będą:
> łyżka masła (to ma być masło, margaryna fuj. Oliwa nie. MASŁO)
> 2 średnie cebule
> 3 ząbki czosnku
> torebka szpinaku mrożonego (szpinaaak <3 #omnomnomnom <3)
> pomidory suszone z kaparami ~70 g mniej więcej (odsączone z oleju) (kapary fuj, pomidorki mogą być kupione bez oleju - polecam)
> ~80 g sera (nie ma czegoś takiego jak ZA DUŻO sera)
> sól (w tym trochę ziołowej)
> pieprz
> makaron tricolore, lub penne, albo tagliatelle
Przygotowanie:
Najpierw gotuję makaron i zostawiam na durszlaku, żeby sobie obciekał.
W garnku na średnim ogniu rozpuszczam masło i wsypuję cebulę, mieszam chwilkę, by zmiękła, a potem na to wrzucam zamrożoną bryłę szpinaku. Ogień zwiększam odrobinkę.
Ja to robię na patelni, nie w garnku :P
Oj tam. Dla mnie nie ma różnicy, jeśli chodzi o tę potrawę. Na sitku staram się odsączyć z oleju pomidorki suszone, potem je kroję na mniejsze kawałeczki i wsypuję do rozmrożonego szpinaku. Dodaję pokrojony czosnek.
Ja wyciskam czosnek przez praskę ;)
Może być praska, ja wolę kroić. Mieszam wszystko i doprawiam, jednocześnie trąc ser na tarce.
Ser... to brzmi jak miłość!
Na samym końcu, przy już zgaszonym ogniu wsypuję ser, który się momentalnie roztapia i tworzy piękną zielonkawo-czerwoną brejkę gotową do wsuwania z makaronem! <3
Wydajność: dwie kobiety się full nażarły i jeszcze zostało na jedną pełną porcję.
Do mnie nikt nie przysłał, musiałam sobie sama jeść robić.
Następnym razem zamówię kuriera specjalnie dla Ciebie. Zdjęć tej pyszności nie robiłam, gdyż zawsze głód jest silniejszy od wszystkiego innego. Jestem po prostu uzależniona od szpinaku i muszę zjeść go przynajmniej raz w tygodniu.
Każdy wie jak wygląda szpinak, nie każdy wie, że jest dobry. Ja pamiętam dobrze, że moja nieżyjąca już babcia wciskała mi taką paskudną breję. Tak jak kuchnię babci zawsze wspominam jako winowajcę moich boczków, wspaniałą i supersmaczną, tak szpinak meh. I to co dawali w jakichś tam przedszkolno-szkolnych stołówkach. FU. W te wakacje przydybałam tatę na zajadaniu się szpinakiem, podjadłam... I koniec. Miłość. Do tego makaron, czosnek, ser! Najbliższym razem kradnę pomysł na dodanie suszonych pomidorków, mniam mniam ;D Ale kapary? Serio? :P
Kapary z tego względu, że tylko taki zestaw był w moim lokalnym sklepiku, ale też dlatego, że lubię je po prostu. Moim skromnym zdaniem kapary w małych ilościach znacznie wzbogacają smak potrawy, ale co kto lubi. Myślę, że to optymalna wariacja i mam nadzieję, że komuś będzie smakowało. :) A Ty, Ania - marsz do książek i pisania esejów! Kończ waść tę sesję!
Nie było mnie tu! ;)
Jasne, to była Twoja zła siostra bliźniaczka, który mi tu dogadywała i robiła za eksperta od patelni! Jak ją kiedyś złapię, to... to... każę jej gotować w garnku! No! ;)
niedziela, 18 stycznia 2015
Szpinak z makaronem i suszonymi pomidorami (PRZEPIS)
piątek, 9 stycznia 2015
Osładzaj sobie życie bezkarnie, czyli gadamy o stewii
Paula: Wiesz, że jestem fanką zdrowej
żywności i staram się unikać konserwantów oraz zbędnych
kalorii... Zakupiłam niedawno w Rossmannie opakowanie stewii...
Ania: To to coś czym słodzą nową
colę? Ponoć ma mniej kalorii i jest ok.
P: No tak, z tym że stewia sama w
sobie jest w ogóle pozbawiona kalorii, a co najważniejsze jest
znacznie słodsza od cukru. Nie podwyższa też poziomu insuliny we
krwi i jest pochodzenia naturalnego! Roślinki rosną sobie w Ameryce
Południowej, ale można sobie też wsadzić własną stewię i
hodować. Do tego punktu pewnie kiedyś wrócę. ;)
Źródło: StressFree - Inspiracje do lepszego życia |
A: Niewiele słyszałam o stewii, może
się nie interesuję, ale nie jest to chyba zbyt popularne?
P: Dlatego, że Unia Europejska dopiero
w 2011 dopuściła stewię do użytku jako bezpieczną na zdrowia.
Jako ciekawostkę podam Ci fakt, że w Ameryce dopuszczono ją w...2008 roku, najprawdopodobniej po lobbingu Coca Coli i Pepsi-Co... Co
do popularności, no cóż, stewia jest droga! Ja kupiłam w promocji
– 150 g za niecałe 13 zł. No i są różne postacie produktu –
proszek, kapsułki, fluid... Moja jest w proszku.
A: No ok, ale jak ta stewia w ogóle
wygląda? Jak smakuje w porównaniu ze zwykłym cukrem?
P: Pośliniłam dwa palce. Na jednym
wzięłam kilka kryształków cukru, na drugim kilka „kryształków”
stewii. Cukier wiadomo – możesz jeść i jeść, jesteś
przyzwyczajona do tego smaku, jesz go jak koń. Stewia za to...
inaczej reaguje z moimi kubkami smakowymi. Jest słodka, ba! Słodsza
od cukru, ale pozostawia inne wrażenie na języku, jakby mi się na
nim rozpuszczała i odrobinkę musowała. Czuję, że to coś innego,
aczkolwiek nie jest to paskudztwo typu aspartam czy inne chemikalia.
A: Jak Ci smakuje Twoja ulubiona kawa
posłodzona stewią? Mam takie skojarzenie, że smakuje to trochę
trawą, albo zbożem, albo czymś w tym rodzaju...
P: Heh, nie. Dementuję. :) Kawa
słodka, a jakże. Dało się to pić, nie powiem. Natomiast jest
różnica, czujesz ją. To było dziwne, bo czujesz jednocześnie
smak kawy (gorzkiej?) i tuż-tuż obok słodki smak stewii.
A: Jakby dwa smaki obok, które
teoretycznie się wykluczają i jakbyś zamiast kawy z mlekiem piła
kawę i mleko oddzielnie?
P: Tak, istnieją obok siebie. Nie
sądzę, żeby to była kwestia dokładnego „wymieszania”
składników, bo stewia rozpuszcza się w napoju natychmiastowo, z
przyzwyczajenia mieszasz łyżeczką krótką chwilę. Więc z kawą
– zarówno czarną mieloną jak i z mlekiem – mam ten problem, że
czuję dwa smaki jednocześnie. Sądzę, że można się do tego
przyzwyczaić, bo nie wali chemią. Natomiast jeśli chodzi o
herbaty, to ich nie słodzę w ogóle, ale – for the sake of
science – posłodziłam stewią herbatkę aroniową i tutaj muszę
przyznać, że byłam mile zaskoczona. Smaki się fajnie zmieszały i
picie było przyjemnością.
A: Czyli dla Ciebie stewia jest lepsza
do herbat, niż do kaw. :)
P: Na razie tak. Będę testować
dalej. I jeszcze jedno. Gdy słodziłam cukrem, do kawy potrzebowałam
co najmniej 1 łyżeczki, a najlepiej dwóch. Teraz potrzebuję
dosłownie taką ilość, jaka jest na zdjęciu albo nawet i mniej.
Stewia jest naprawdę słodka, co – jeśli wziąć pod uwagę też
jej cenę – zapewne kwalifikuje ją jako swego rodzaju przyprawę...
A: Właściwie to najbardziej z tego
wszystkiego interesuje mnie, czy można używać stewii do pieczenia
ciast!
P: Po sprawdzeniu
kilku przepisów na ciasta stwierdzam, że można. Maksymalna
temperatura to 190 - 200C, przy czym niektóre przepisy radzą ją
nawet wręcz obniżać. Jest trochę tych przepisów w internecie i
gdybym miała ten piekarnik sprawny, to chętnie bym niektóre
sprawdziła.
A: Domyślam się, że nie wytrzymam i
jeśli trafię na stewię w przyzwoitej cenie, to będą jakieś próby
w mojej kuchni. Chyba muszę zaopatrzyć się w zestaw małego
chemika… :D
P: Koniecznie! :D
P: Koniecznie! :D
wtorek, 6 stycznia 2015
Pierniczkowe wspomnienia świąteczne cz. 2 (PRZEPIS!)
Obiecany przepis na pierniczki :)
Skład:
·
5 szklanek mąki
pszennej
·
1 łyżeczka sody
oczyszczonej
·
3
łyżeczki przyprawy korzennej albo do pierniczków
·
szczypta soli
·
ok 4 łyżek kakao
·
3/4 szklanki cukru
pudru, można dodać też cukru waniliowego
·
1 szklanka miodu naturalnego
Paula: Znając życie to suche
składniki każesz przesiać, co?
Ania: Dokładnie, one się wtedy napowietrzą (będą bardziej sypkie),
a do tego ewentualne „śmieci” zostaną na sitku.
W mikserze trzeba utrzeć masło, potem dodając cukier nadal ucierać.
Jak już będzie jednolita masa, należy dodać miód. Fajnie, żeby nie był „w
kawałku”, ale jednak choć trochę płynny.
P: A co zrobić, jeśli
mam scukrzony miód?
A: Zwyczajnie podgrzać – rondelek z wodą, w to wsadzić słoik z
miodem i podgrzać, ale trzeba uważać, żeby nie zagotować. Po takiej czynności
należy poczekać, aż wystygnie, wtedy można dodawać.
Olaf, Kapitan Ameryka, Grumpy Cat, Szalony Bałwan-zupełnie-bez-głowy, Loki (podejrzanie uśmiechnięty), Pierniczkowy Potwór, Iron Man |
P: Co dalej?
A: Zostało do dodania jajko – miksujesz, aż się połączy. Teraz
czas na suche składniki – ja dodaję tak po trochu, głównie dlatego, żeby nie
mieć całej kuchni w mące :)
Kiedy już masz w miarę połączoną masę, można dalej zagnieść
ręcznie, chyba że się ma urządzenie do wyrabiania ciasta (np robot kuchenny,
albo jakiś silny jegomość). Taką ślicznie połączoną masę owija się folią i
wstawia do lodówki.
P: Ile ma siedzieć tam w
zimnie?
A: Minimum 3 godziny, ale może leżeć i całą noc. Tylko czym
dłużej, tym bardziej będzie twarde – gorzej się rozwałkowuje. Chyba, że je trochę
pomiędlisz w ciepłych łapkach ;)
P: Ok, wymiędlone i w miarę miękkie, nadszedł czas na
wałkowanie… na jaką grubość powinno się to wałkować?
A: Ok. 3-4 mm, można delikatnie podsypywać mąką. I oczywiście
nie całe ciasto naraz, tylko po kawałku.
Ja najpierw wykroiłam materiału na kilka choinek, foremkami
w kształcie gwiazdek, a potem zabrałam się za inne kształty – oczywiście pełna
dowolność ;) takie choinki można robić nie tylko z gwiazdek, ale i z kwiatków czy
kółek… jeśli masz wizję choinki z choinek czy piernikowych ludzików, nikt nie
zabroni. Najważniejsza jest kreatywność :)
|
A: Tak. Oczywiście musi być nagrzany, o czym jak wiesz, na co
dzień nie pamiętam, a potem mam pretensje do całego świata. Temperatura 200ºC. Ja piekłam zazwyczaj 6 minut, przez co niektóre były
takie… fajne w środku, mięciutkie.
Pierniczek typu X-Face |
Mamy nadzieję, że zainspirujemy kogoś do tworzenia swoich własnych małych, pierniczkowych dzieł. :)
Życzymy smacznego!
Etykiety:
avengers,
captain america,
ciastka,
dekorowanie,
gotowanie,
grumpy cat,
hobby,
iron man,
jedzenie,
loki,
olaf,
pieczenie,
pierniczki,
piernik,
przepis,
słodkości,
sztuka,
święta,
wspomnienia
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Pierniczkowe wspomnienia świąteczne cz. 1
Święta, święta i po świętach. Na szczęście zostały nam jeszcze pierniczki jako słodkie wspomnienia przedświątecznej krzątaniny. Dziś Wam przedstawimy słodkie cudo pt. pierniczkowe choinki - piękne ciastko, które widnieje w nagłówku naszego bloga :)
Paula: Święta coraz szybciej się zbliżały, a Ty ciągle piekłaś. I piekłaś. Kolejne. Blachy. Pierniczków.
Paula: Święta coraz szybciej się zbliżały, a Ty ciągle piekłaś. I piekłaś. Kolejne. Blachy. Pierniczków.
Ania: Tak piekłam, bo wiesz, stresy stresy, a gdzie
ja rozładuję stres i naładuję baterie wytrzymałości, przecież tylko w kuchni!
P: No
ta, bo Ty w kuchni się ładujesz pozytywnie, a ja zwykle z dziką rozkoszą z niej
wychodzę... A u mnie się zepsuł piekarnik. I zero pieczenia.
A: Zepsuty piekarnik to tragedia jakich mało.
Boże, nie przeżyłabym.
P: Na
szczęście zepsuty. Chociaż z drugiej strony nawet sernik z zakalcem byłby
fajny. Ale swój... Jak Ty te choinki ozdabiałaś? Tłumaczyłaś, że jakiś woreczek
ucinasz i lejesz…?
A: No tak. Widziałam wiele propozycji, że najpierw robisz
lukier, wsadzasz ten lukier do rękawa cukierniczego i ścinasz końcówkę. Cóż,
tak niestety robi się za duże dziurki, dlatego ja preferuję najpierw obciąć.
Ach no i nie stosuję do tego rękawa. Szkoda mi ich. Najpierw więc robiłam z
takich małych jednorazowych woreczków. Ale wpadłam na pomysł, że takie na
mrożonki są bardziej wytrzymałe, „twardsze”, przez co lepiej się ich używa. No
i najlepszy sposób wkładania do nich lukru – wkładasz woreczek do
kubka/szklanki, zawijasz o nią końce, tak żeby się nie pobrudziły i voilá! ;)
wyciskanie na ciastka, to już kwestia wprawy. Istotna jest gęstość lukru – jak
jest za rzadki to nic z nim nie zrobisz, będzie płynął. Jak jest za gęsty, to
sobie co najwyżej możesz bezę upiec ;P
P: Ten lukier wygląda tak cudownie, jak Ty go robisz?
A: Białko i cukier
puder :) czasem dodaję cukru waniliowego domowej roboty (do pojemnika z cukrem
dokładam zużyte kawałki wanilii, cóż za zapach!). jeśli chcę osiągnąć jakiś
inny niż biały kolor – używam barwników, albo np. kakao. Taki lukier jest wydajny
– zużywasz go na wiele pierniczków. Można go spokojnie przechować w lodówce –
jeśli zrobi się zbyt płynny dodać cukru, a jak zbyt gęsty odrobiny wody albo
soku z cytryny. Ew jakiegoś ekstraktu. Zazwyczaj proporcje to jedno białko na
jedną szklankę cukru pudru. Trzeba jednak pamiętać, że czasem to za mało, a
czasem za dużo – zależy to od wielkości jajka. Białko trzeba ubić na sztywno po
czym dodać cukier. Ubić aż nie będzie grudek (strasznie przeszkadzają we
wzorkach i „chrupią” w zębach ;P). jak dodaje się kakao albo płynne barwniki czy
ekstrakty trzeba dodać więcej cukru, bo robi się płynne. Ja dodawałam
sproszkowane barwniki i nic takiego się nie działo, ale przy kakao to płynie
natychmiast.
P: Czy
trzeba się bardzo spieszyć z dekorowaniem, bo przecież to zastyga?
A: Nie, spokojnie, ale należy uważać, bo jeśli zrobisz
błąd, to nawet jak „zdejmiesz” lukier z ciastka, to zostanie ślad. Zastyga
szybko, ale na pierniczku, za to w woreczku/rękawie/czym chcesz pozostaje płynne. Jeśli zostawisz dekorowanie na chwilę, to
ta dziurka którą wyciskasz lukier może faktycznie zaschnąć, bo pewnie jest już
upaćkana. Wtedy po prostu trzeba wyczyścić zaschniętą dziurkę i można dekorować
dalej.
P: Ale te choinki wyglądają jak cała masa roboty. Dawaj tutorial.
A: Najpierw oczywiście upiekłam pierniczki powycinane w odpowiedniej wielkości gwiazdki - 2 dolne piętra mają bardzo podobną wielkość, najlepiej do tego mieć zestawy po ok. 5 gwiazdek (mój największy ma 3). Po upieczeniu trzeba dać im wystygnąć. Potem dekorowałam każde piętro po kolei, zaczynając od dolnego, na jego środek kładąc dodatkowo nieco lukru żeby skleić piętra. Po przyklejeniu 2 piętra dekorowałam je, na środek lukru, na to piętro 3 itd. Na koniec położyłam małą gwiazdkę nie od zestawu, nalałam lukru na nią i dałam troszeczkę zastygnąć, wtedy wbijałam pionowo taką samą, małą gwiazdkę. Kiedy wszystkie podeschły zostało mi trochę lukru, więc pokapałam na te małe, pionowo stojące gwiazdki. I tyle ;) Starałam się, żeby każda choinka była inna i potem na świątecznym stole przy każdym nakryciu była inna. Jednakże chciałam też, żeby wszystkie "pary" miały podobny "motyw" na choinkach - np dziadkowie mieli śnieżynki, ciocia z wujkiem kreski, moi rodzice (jak określiła to mama) "greckie" wzorki, a ja i mój brat mieliśmy kropki (ponieważ on jest tym dużym, to on miał te większe kropki ;P). Moja kuzynka dostała hashtagi - chciałam jej zrobić jakieś matematyczne wzory, ale sama podpowiedziałaś mi te hashtagi. Pamiętasz?
P: Podpowiedziałam, bo lubię Twittera. :) No i chciałaś fajny, prosty wzorek, a hasze spełniają ten warunek idealnie.
P: Podpowiedziałam, bo lubię Twittera. :) No i chciałaś fajny, prosty wzorek, a hasze spełniają ten warunek idealnie.
A: Hah, tak spełniają :) ale już myślałam że nie wyjdą ;) generalnie jestem zadowolona z efektu.
P: Ja te choiny wręcz pożeram wzrokiem, ale nie śmiałabym ich zjeść... choć muszą być bardzo, bardzo mniamuśne!
A: Pierniczki mają to do siebie, że ich termin przydatności do spożycia jest baardzo długi, więc jeszcze zdążysz zjeść ;P
Etykiety:
choinka,
ciastka,
dekorowanie,
gotowanie,
hobby,
jedzenie,
lukier,
pieczenie,
pierniczki,
piernik,
słodkości,
święta,
wspomnienia
niedziela, 4 stycznia 2015
Kilka słów na Nowy Rok 2015
Ania: Nowy rok to zawsze nowe postanowienia, „nowe życie”, zmiany. Ja nie umiem oddzielić jednego roku od drugiego? Niestety nie da się wymazać tego co było. Albo i stety ;)
Chciałam poprzedni rok już spisać na straty – wydarzyło się w nim dużo złego, wiele smutków, wydaje mi się, że u mnie to też był najgorszy rok. Ale w chwilę przed północą, odliczając grupowo ostatnie sekundy dotarło do mnie, jak wiele było w nim dobrego. Przygarnęliśmy kota, o którym marzyłam. Miałam mini imprezę niespodziankę z okazji moich urodzin. Przyjaciółka przeprowadziła się bliżej mnie. Odnowiłam stare przyjaźnie których strasznie mi brakowało. Przestałam się przejmować tymi, które wygasły – przestałam zadręczać siebie, że coś jest przeze mnie, bo może i fakt jestem po części winna, ale jeśli drugiej osobie by zależało, to by ze mną porozmawiała. A skoro nie zależy, to trudno. Jak i Paula doszłam do wniosku, że pora być sobą w 100%, bez względu na to jakie będą tego skutki. Wpadłam też z Paulą podczas późnonocnej rozmowy na pomysł bloga.
I tak, zawsze się śmiałam z postanowień noworocznych, ale w tym roku sama mam kilka. Palenia rzucać nie zamierzam, bo i tak nie palę. Odchudzać też się nie zamierzam – nie jestem spaślakiem. Ale oddawać więcej krwi. Oszczędzać, co wiąże się z nie wchodzeniem do księgarni (wyczuwam ból, ale mam jeszcze milion nieprzeczytanych książek w domu, a teraz jednak dużo muszę na uczelnię robić, a nie zajmować się przyjemnościami ;P. No i prowadzić bloga. Podchodziłam już wielokrotnie do tego, zawsze z przerażeniem, tym razem z nadzieją i ciekawością – może dzięki temu wreszcie będzie to coś, co będzie mnie motywować przez rok. Nieee, przez kilka lat, dekady, oby jak najdłużej! Szczęśliwego Nowego Roku! Niech tym razem się spełnią postanowienia noworoczne! ;D
Paula: Nowy Rok kojarzy
mi się zwykle z tym, że go wcale nie chcę. Nie czekam na niego, bo
wiem, że będę wtedy musiała doliczać sobie rok, a to nie jest
miłe. Zabawy sylwestrowe także mnie nie kręcą. Według mnie to
wymuszanie zabawy i kolejny przyczynek do niekontrolowanego
pijaństwa. W roku 2013 tak właśnie pomyślałam i nigdzie się nie
pchałam, mimo zaproszenia od Ani. Spędziłam sylwestra w domu,
samotnie, oddając się najnowszej wtedy pasji tzw. binge-watchingu.
A rok 2014 okazał się być jednym z najgorszych ever.
Dlatego też ten
początek '15 stał się dla mnie ważny. Porzuciłam, obrzuciłam
najgorszymi przekleństwami i skopałam stary rok, zmyłam z siebie
całe odium win moich i niekoniecznie moich, spaliłam wszystko, co
wiązało mnie jakkolwiek z poczuciem słabości i mniejszości
pozwoliłam sobie postrzeganie siebie jako osoby silnej - w sensie
potrafiącej odrzucić zachowania niekompatybilne z moim charakterem.
Odkryłam bowiem,
że należy być sobą, bez fałszywych uśmieszków i gadek o
niczym, pitu-pitu które na nic się nie przekłada. Ucieczka, owszem
ale właśnie od tego. Żadnego zmuszania, do niczego. Jestem swoją
własną osobą, należę tylko do siebie, a jeśli zdecyduję się
zadzierzgnąć jakieś więzy to tylko dlatego, że naprawdę cenię
tego człowieka.
I dlatego Nowy Rok
2015 rozpoczęłam z uśmiechem na ustach, oczekując go jak żadnego
wcześniej. Nawet jeżeli moje ambitne plany okażą się [znów]
zbyt ambitne do zrealizowania, a poprzeczka poparzy mi tyłek, to
znowu będę mieć tę świadomość, że próbowałam. Bo nic nie
boli tak bardzo, jak świadomość, że można było coś zrobić, a
nie zrobiło się nic. I tym razem bez jakichkolwiek kompromisów i
ograniczeń, one i tak istnieją tylko w mojej głowie.
sobota, 3 stycznia 2015
Witamy serdecznie na blogu :)
Jesteśmy Ania i Paula, dwie rude zwariowane indywidua, które postanowiły
prowadzić własnego bloga. Będziemy tutaj umieszczać najróżniejsze rzeczy, które
nas inspirują i które kochamy, i którymi chcemy się podzielić z Naszymi
Czytelnikami. Będą to m.in. przepisy kulinarne i recenzje filmów i różnych form
artystycznych, które Nas w danej chwili cieszą bądź smucą.
Poza tym pozwalamy
sobie na freestyle, a co pod tym pojęciem rozumiemy... zobaczycie sami. Teraz
pozwolicie, że się pokrótce przedstawimy, żebyście wiedzieli, z kim macie do
czynienia ;)
Ania - leniwa
perfekcjonistka. Chciałaby, żeby wszystko było na wczoraj, ale żeby nie musiała
się męczyć. Jest introwertyczką, która tylko na pozór jest otwarta. Popełniła w
życiu milion błędów, często niczego z nich nie wyciągając. Kocha koty, dobre
jedzenie, swoich przyjaciół i inne zwierzęta. Książki pochłania nałogowo,
szczególnie dobra fantastykę - nie lubi jak wampiry się świecą. Bez filmów
ciężko byłoby jej żyć - największe miłości to Disney i Marvel. Muzyka musi być
dobra, a kawa z mlekiem. Cholerny alergik. Marzy o wyjeździe do Nowej Zelandii.
W przyszłości chciała by zostać sobą. Uwielbia strzelać zdjęcia, w roli modelki
się nie odnajduje. Chciałaby nauczyć się dobrze jeździć konno i grać na
gitarze, ale spędza za dużo czasu w kuchni. Lubi rysować, ale w odróżnieniu od
Pauli, w tej kwestii lepiej żeby się nie wypowiadała. Chciałaby mieć wszystkich
przyjaciół w swoim domu na zawsze, ale obawia się, że to marzenie o domu
wariatów... przynajmniej wesołym. Z natury jest ruda, tylko biologia się
pomyliła.
Paula - Zmieniam kolor włosów tak często, jak zmienne mam nastroje.
Muzyka jest dla mnie równie ważna jak tlen i kocham śpiewać, gdy nikogo nie ma
w pobliżu. Zawsze muszę mieć słuchawki w pogotowiu. Interesuję się polityką,
ale coraz mniej tą krajową. Miałam być dziennikarką, ale wyszło, że zostałam
blogerką. Poza tym nie znoszę gotowania, jestem prawdziwą... nieperfekcyjną
panią domu, w przeciwieństwie do Ani. Ona potrafi wyczarować prawdziwe cuda w
kuchni, może nawet upiec twojego własnego ulubionego Avengersa. Taki talent.
Moim szczytem umiejętności kulinarnych jest pizza i naleśniki, ale sądzę, że na
razie mi to wystarczy. Gdy się w sobie zbiorę, to pokonuję niemożliwe. Na
zewnątrz bywam lodowata i nieprzystępna, wewnątrz jednak żarzy się ogień...
Marzę o wyjeździe do Ameryki. Chcę tam zwiedzić wszystkie nawiedzone,
legendarne miejsca znane w popkulturze, marzę też, by pracować w haunted house
i straszyć dzieciaki na Halloween. Rysuję także ołówkiem ludzi, którzy mnie
inspirują. Trochę nerd, trochę geek, trochę crazy dog lady - tylko kim jestem
naprawdę...?
Mamy nadzieję, że to
co nas w jakiś sposób zainspirowało, bądź zainspiruje, w jakiś sposób i was
nakręci do kreatywnego myślenia. Nie mówimy, że będzie wysoka kultura itd.,
czasem będą to zwyczajne przyziemne sprawy, które w jakiś sposób nas poruszyły
do rozmowy i tworzenia.
Szukamy też ciekawych
wyzwań, pomysłów i wszystkiego, co pomoże nam się rozwinąć. Jesteśmy nieco
szalone, chcemy zmienić świat, nie wiem czy zdołamy – ale sukcesem będzie,
jeśli dzięki temu co będziemy robić zmienimy się my i choć kilka osób, które
będą nas czytać ;)
Nie boimy się
konstruktywnej krytyki – bez niej, nie dojdziemy do „perfekcji” do której jako
tako staramy się zmierzać ;)
Posty będzie wrzucała raz jedna z nas, raz druga, ale bądźcie pewni - obie pracujemy wspólnie nad każdą linijką i każdym przecinkiem ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)